niedziela, 18 czerwca 2017

Golub-Dobrzyń i kwadratowy zamek.


Spędzając mój urodzinowy weekend w Toruniu, postanowiliśmy wyskoczyć na jeden dzień do Golub-Dobrzynia. To niewielkie miasteczko w odległości około 40 km od polskiej stolicy piernika. Jego główną atrakcją jest wzniesiony na przełomie XIII i XIV wieku gotycko-renesansowy zamek krzyżacki i to on stanowił nasz cel.

Prawdę mówiąc sam zamek nie należy do najpiękniejszych jakie było mi dane widzieć, ale swoim położeniem na wzgórzu i rozmiarem robi wrażenie. Poza tym zamek zawsze fajnie zwiedzić, prawda?







Zaparkowaliśmy na opustoszałym, małomiasteczkowym Rynku i ruszyliśmy ku górze. Po krótkim spacerze, naszym oczom ukazał się ciekawy widok na okoliczne domy i w dalszej perspektywie na puste przestrzenie. Tu zatrzymaliśmy się na chwilę, jednak zimny wiatr wywiał nas w końcu do środka. Na dziedzińcu na szczęście stały już jakieś osoby, bo do tej pory myślałam, że będziemy jedynymi odwiedzającymi to miejsce. Bilety sprzedał nam miły pan, który jak się potem okazało łączył funkcję recepcjonisty, kasjera, przewodnika, kustosza i dyrektora zamku w jednym. :)


O pełnej godzinie sprowadzono nas do piwnicy, gdzie wyświetlony został wszystkim film opowiadający co nie co o zamku. Dowiedzieliśmy się, że zamek stanowił połączenie twierdzy i klasztoru i został tak skonstruowany, żeby mógł wytrzymać najcięższe oblężenia. Wokół otaczała go fosa, wejście blokowała ciężka brama a z wieżyczek znajdujących się we wszystkich czterech rogach ostrzeliwano nadchodzącego wroga. Ciekawym jest również fakt, że początkowo piętro zamku z parterem łączyły tylko zewnętrzne, drewniane schody zwodzone, które w razie dostania się obcych wojsk do środka były natychmiast palone, odcinając tym samym wrogowi dostęp do wyższych kondygnacji. Ze względów bezpieczeństwa również skrzydła zamku nie były ze sobą połączone wewnętrznymi przejściami. Na drugie piętro, które zajmowała załoga i gdzie przechowywano zboże i broń, można się było dostać z pierwszego ukrytymi w murach poszczególnych skrzydeł schodami.


O tym, jak solidna była to twierdza, może świadczyć bezskuteczny szturm w latach 1329-1333 Władysława Łokietka. Dopiero potężne wojska Władysława Jagiełły wraz z dziurawiejącymi mury czternastoma armatami zdołały złamać opór Krzyżaków i zamku.

Dalsze losy krzyżackiej warowni nie przedstawiają się jakoś szczególnie imponująco. Trafia on kolejno w ręce polskich starostów, gdzie zostaje odbudowany po wojennych zawieruchach. Diametralnie jego wygląd odmienia żeńska właścicielka, siostra Zygmunta III Wazy, królewna Anna Wazówna. Około 1623 r. zmieniła zamek-klasztor w renesansowy pałac, zastępując architektoniczne elementy obronne dekoracyjnymi. Po śmierci Anny Wazówny w 1625 r. zamek dalej pozostał w kobiecych rękach. Jego właścicielkami były: druga żona Zygmunta III Wazy, królowa Konstancja Austriaczka, po 1631 r. jej córka – królewna Anna Katarzyna, a w 1638 żona Władysława IV, Cecylia Renata. Od 1645 r. zarządzanie zamkiem przejmowały rodziny: Szczawińskich, Lubomirskich, Grudzińskich, Denhoffów i Wesselów.

Od momentu pierwszego rozbioru Polski zamek stopniowo ulegał niszczeniu. Ani pruscy, ani francuscy właściciele nie dbali należycie o średniowieczną budowlę. Totalną katastrofą dla zamku okazał się leśniczy Richter, który w ramach oszczędności rozebrał i wykorzystał jako opał drewnianą galerię na dziedzińcu. Dzieła zniszczenia dokonał huragan przewracając część attyki wschodniej na dach, wskutek czego zawaliły się sklepienia aż do samych piwnic. W 1867 r. w podobny sposób uległo zniszczeniu skrzydło północne i część południowego – w tym sklepienie gotyckiej kaplicy. 
Los do zamku uśmiechnął się dopiero na początku XX wieku, kiedy we wnętrzach budynku ustanowiono muzeum. Władze polskie przystąpiły do najpilniejszych napraw. Zabezpieczono i wyremontowano dach oraz kilka pomieszczeń. Jednak główne prace rekonstrukcyjne miały miejsce w latach 1959–1966. 

Zwiedzanie trwa około godziny. W tym czasie obejrzymy kaplicę, kilka pomieszczeń, wystawę etnograficzną, celę pokutniczą, w której modlili się bracia zakonni, wejdziemy po Końskich Schodach, po których niegdyś na swoich wierzchowcach wjeżdżali magnaci chcący zaimponować gościom oraz posłuchamy licznych historii i legend związanych z zamkiem.  


Na pytanie czy warto zatrzymać się w golubskim zamku, mogę powiedzieć, że warto! Poznamy kawałek polskiej historii, a przede wszystkim historii tego regionu. Znów dotkniemy gotyk i przejdziemy korytarzami, którymi przechadzał się sam król Polski Zygmunt III Waza. Koszt tej przyjemności wyniesie Was 12 zł. 

Z ciekawostek:
  • tu po raz pierwszy w Polsce wyhodowano tytoń,
  • w latach 1941–1944 prowadzono na zamku obóz szkoleniowy dla młodzieży hitlerowskiej. 
Obecnie poza zwiedzaniem, możemy na zamku przenocować, dobrze zjeść, a w lipcu obejrzeć międzynarodowy turniej rycerski. :) 

Ps. poczytać o gotyku możecie również tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz